Gdy się obudziłam, zegar na ścianie wskazywał 10.09. Zwlokłam się z łóżka i przecierając zaspane oczy, poszłam do kuchni, gdzie zastałam Sam'a i Kris'a.
-Hej!- przywitał sie Sam- Co tak późno wstałaś?
-A tak jakoś- odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
-Luc, słuchaj, chcemy z tobą pogadać, a teraz jest dobry moment, bo nie ma Nathana- rzekł Kris.
-O czym pogadać?- zapytałam.
-O Nathanie- odparł Kris- Wiesz, że on coś do ciebie czuje, ale no nie oszukujmy się, on nie ma podejścia do dziewczyn- zaśmiał się.
-Zauważyłam- przewróciłam oczami.
-Ale wiedz, że się stara- powiedział Sam- Jeśli chcesz to pogadamy z nim i może coś się zmieni- dodał.
-Co by się miało zmienić?- zapytałam ze zdziwieniem.
-Nie udawaj, przecież to widać, że coś do niego czujesz- zaśmiał się Kris.
-Nie prawda!- broniłam się.
Oni tylko spojrzeli z niedowierzaniem.
-No dobra, niech wam będzie. Uważam, że Nathan jest przystojny i czasem dość opiekuńczy, ale nic więcej- powiedziałam.
-Zobaczysz, że on się zmieni i będziecie razem- powiedział Sam.
-Nie!- krzyknęłam, i w tym momencie do domu wszedł Sykes.
-O czym gadacie?- spytał, wchodząc do kuchni i opierając się o blat.
-O niczym- odpowiedział krótko Kris- Coś bym zjadł- dodał, patrząc na mnie.
-Ehh okay. Zrobię śniadanie- powiedziałam leniwie.
Związałam włosy w kucyka i zaczęłam przygotowywać naleśniki. Chłopcy poszli do salonu i zostałam sama w przestronnej kuchni. Smażąc naleśniki myślałam o tym, co działo się w ostatnim czasie. Straciłam dwoje najlepszych przyjaciół, zostałam porwana, upiłam się a później...ehh tego jest za dużo jak na niecałe dwa tygodnie. Nikt mnie na pewno nie szuka. Rodzice i reszta reszta rodziny mieszkają bardzo daleko a w ostatnim czasie trochę się pokłóciliśmy. Super. Czyli jestem skazana na Nathana do końca życia.
Postawiłam talerz z naleśnikami na stole w salonie i wszyscy zaczęliśmy jeść.
-Tak dobrych naleśników to ja jeszcze nie jadłem- pochwalił mnie Sykes.
-Dziękuję- posłałam mu ciepły uśmiech.
-Nauczysz mnie takie robić?- spytał miłym głosem.
-Jeśli chcesz- odparłam.
Chyba Sam i Kris gadali z Nathanem, bo jest miły tak, jak nigdy wcześniej. Po chwili w salonie zostałam tylko ja i niebieskooki brunet.
-Lucy, pojedziesz ze mną odebrać paszporty?- zapytał- Są gotowe wcześniej- dodał.
-Spoko- rzuciłam krótko.
-Jutro rano wyjeżdżamy- powiedział, lekko spuszczając głowę.
-A gdzie dokładnie?- spytałam.
Chłopak westchnął ciężko.
-Obiecaj, że jak Ci powiem, to nie zaczniesz protestować.
-Obiecuję- przyrzekłam.
-Na lotnisko do Londynu, skąd udamy się samolotem do Francji i jeśli wszystko pójdzie dobrze to tam zostaniemy- przedstawił mi cały plan.
-Co masz na myśli mówiąc "jeśli wszystko pójdzie dobrze"?- dopytywałam.
-No...że oni dadzą nam spokój- rzekł niepewnie.
-Myślisz, że oni tak po prostu dadzą nam spokój?- spytałam z ironią.
-Nie. Dlatego im w tym pomogę...- mówił cicho.
-Jak?- zdziwiłam się.
-Po prostu ich zabije- odpowiedział takim tonem, jak by zabijanie było u niego czymś normalnym- Zrobię wszystko, żebyś tylko była bezpieczna.
Podszedł do mnie i lekko dotknął ustami mojego policzka.
-To idź się ubrać, bo w koszuli chyba nie pojedziesz- zaśmiał sie- Ja posprzątam po śniadaniu.
Wzięłam z szafy jasno jeansowe rurki, czarną bluzkę z długim rękawem i białą cyfrą "15" i czarne trampki. Do tego, pożyczone, bez pytania, od Nathana, fullcap, założony daszkiem do tyłu, i czarne Rayban'y. Poszłam ubrana do przedpokoju, gdzie czekał już Nathan. Spojrzałam na limonkowy zegarek, który kupił dla mnie Sykes.
-Tak, wiem. Spóźniłam się 3 minuty- westchnęłam i dałam mu buziaka w policzek.
-To nic, że się spóźniłaś- powiedział- ale możesz mnie częściej całować- dodał chwytając moją talię i przyciągając mnie do siebie.
Podobne zrobił około półtora tygodnia temu żeby mnie zdenerwować, wtedy się bałam, nie lubiłam tego. Wtedy chłopak bardzo mocno trzymał moje biodra, co sprawiało mi ból. Za to teraz, obejmuje mnie delikatnie, do mojego nosa dociera zapach jego perfum, na twarzy czuję jego słodki, lekko przyspieszony oddech i jak zahipnotyzowana patrzę w jego niebiesko-zielone tęczówki. W pewnej chwili jego delikatnie malinowe usta dotykają moich. Zarzucam moje ręce na jego ramiona i lekko podnoszę się na palcach. Nagle w progu pojawia się Kris. Ja i Nathan natychmiast odskakujemy od siebie.
-Eee... Nathan, jak będziecie wracać to jedź do sklepu i kup jakieś napoje i chipsy do filmu i jeszcze kup whisky, bo była ostatnio i nagle jej nie ma- powiedział, robiąc zdziwioną minę.
Ja i Sykes spojrzeliśmy na siebie, zaśmialiśmy się i wyszliśmy z domu, a chłopak rzucił do Kris'a krótkie "okay".
-Auto jest za domem- powiedział Nath.
Pokiwałam głową na znak, że przyjęłam do wiadomości. Po kilku krokach poczułam ciepło na dłoni. To brunet chwycił mnie za rękę i delikatnie splótł nasze palce. Spojrzeliśmy na siebie, uśmiechnęliśmy się i chłopak cmoknął mnie w usta. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy po paszporty. Nathan zaparkował samochód i po wyjściu z niego znów chwycił mnie za rękę, po czym skierowaliśmy się do budynku.
-Dzięki, że są tak szybko- powiedział brunet ściskając dłoń mężczyzny.
-Mówiłem, że się postaram- odpowiedział mu niski blondyn.
Sykes wziął do jednej ręki paszporty, drugą chwycił moją dłoń i poszliśmy do auta. Przyjechaliśmy pod supermarket i Nath zapytał:
-Idziesz ze mną?
-Tak- odpowiedziałam a chłopak szybko cmoknął mnie w policzek i wysiadł z pojazdu. Już po około czterdziestu minutach byliśmy z powrotem. Gdy byliśmy w przedpokoju Sam i Kris powiedzieli:
-Nathan, może chodźmy dziś na paintball? Nie uważasz, że przyda ci się trening?
-A co z Lucy?- spytał brunet trzymając w rękach torby z zakupami.
-Ja też chcę jechać!- zaprotestowałam.
Nathan odłożył reklamówki, stanął przede mną i patrząc mi w oczy powiedział:
-Lucy, bardzo chciałbym cię zabrać, ale jeszcze coś ci się stanie. Jesteś bardzo delikatna.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, bo nie wiedziałam o co mu chodzi, a on w odpowiedzi lekko dotknął malinek na mojej szyi.
-Ahaaaa, o tym mówisz!- zorientowałam się- Obiecuję, że nic mi nie będzie. Też chcę jechać.
-Ale...- nie dokończył, bo mu przetrwałam.
-Żadnego 'ale'! Jadę i koniec!- podniosłam ton.
-Ehh...- westchnął Nath- No i tak to jest z wami, kobietami- zaśmiał się- Wychodzimy!- oznajmił i cała nasza czwórka wyszła i skierowała się w stronę auta.
Sam usiadł za kierownicą a Kris obok niego. Ja i Nathan zajęliśmy miejsca z tyłu. Bardzo się cieszyłam, bo od dawna chciałam jechać na paintballa, ale nigdy nie miałam okazji.
Podzieliliśmy się na dwie drużyny. Ja byłam z Sykesem. Czułam się trochę jak na wojnie; siedzieliśmy w okopach, mieliśmy ubrania maskujące, tylko strzelaliśmy farbą.
-Lucy, siedź za tym wzniesieniem a ja teraz szybko przebiegnę tam- powiedział wskazując inne wzniesienie.
-Ok. A co potem?- spytałam, patrząc mu w oczy.
-Czekaj na mój znak i biegnij za tamten duży dąb- wskazał ogromne drzewo w oddali.
-Myślisz, że się uda?- nie byłam pewna tego planu.
-A czemu miałoby się nie udać?- zapytał chłopak.
-Bo w tym ubraniu i z tą bronią nie dam rady biec za szybko- odparłam.
-Dasz radę- powiedział z uśmiechem i pocałował mnie, po czym pobiegł tam, gdzie ustaliliśmy.
Chyba dużo trenował, bo nawet ciężkie wyposażenie nie przeszkadzało mu w szybkim bieganiu. Wbiegł za wzniesienie a po chwili ujrzałam biegnących Sam'a i Kris'a. Czekałam na znak od Nathana.
Jest! Machnął ręką. Zaczęłam biec jak wystrzelona z procy. Chyba przeciwnicy mnie zobaczyli, bo usłyszałam strzał, ale nic mnie nie trafiło. Schowałam sie za drzewem. Usłyszałam kolejne strzały. Delikatnie się wychyliłam trzymając palec na spuście broni. Sam i Kris biegli w stronę jakiś ruin. Ich stroje już były brudne od farby. Yay! Nathan ich trafił. Ale to nie był jeszcze koniec gry. Mieliśmy jeszcze godzinę.
Wycelowałam, strzeliłam i...trafiłam Kris'a! Kolejny strzał. Tym razem trafiłam Sam'a. Nath też oddał kilka strzałów. Wszystkie były celne. Ja nie zawsze trafiałam, ale nie ma co się dziwić.
Gdy zeszliśmy z "pola bitwy", policzyliśmy wszystkie trafienia i oddane strzały. Ja i Sykes wygraliśmy.
Trafili mnie kilka razy, ale i tak mi się podobało.
Gdy przyjechaliśmy, Sam i Kris poszli do domu a ja i brunet o niebiesko-zielonych oczach przesiadliśmy się do Mercedesa i gdzieś pojechaliśmy.
-Gdzie jedziemy?- spytałam zdziwiona.
-Na strzelnicę- odpowiedział sucho.
-Po co? Chcesz mnie rozstrzelić?- wystraszyłam się.
-Nigdy bym tego nie zrobił! Nigdy!- powiedział z przekonaniem chłopak- Po prostu stwierdziłem, że przyda ci się mały trening... Obchodzenie się z bronią, celność...- dodał cicho.
-Na co mi to?- dopytywałam.
Nic nie odpowiedział.
-Nathan! Odpowiedz mi!- krzyknęłam.
-Nie wiadomo co się nam przytrafi- odpowiedział spokojnie.
-Chyba nie chcesz powiedzieć, że będę do kogoś strzelać!?- zdenerwowałam się.
-Przepraszam kochanie- rzekł łagodnie.
-Nie mów tak do mnie!- krzyczałam na niego.
-Oj, Lucy strzela fochy- zaśmiał się Nathan.
Zawarczałam pod nosem.
-Okay, okay. Już nic nie mówię- oburzył się.
Byłam wściekła na chłopaka. Nie miałam zamiaru do nikogo strzelać! Nigdy!
-Hmm...weź ten- Nathan podał mi pistolet.
Lekko trzęsącą się dłonią wzięłam od niego broń.
-Wysuń lekko do przodu prawą nogę, chwyć pistolet dwoma rękami, prawy palec wskazujący na spuście, ręce wyprostowane, nogi i plecy też proste- instuował mnie.
Robiłam to co kazał, jednak przed strzałem bardzo trzęsły mi się ręce. Nath to zauważył. Podszedł do mnie i stanął za mną, tak jak ja prawą nogę postawił lekko z przodu. Ręce ustawił równolegle z moimi, a swoimi dłońmi chwycił moje dłonie, aby się tak nie trzęsły. Moje plecy przylegały do klaty bruneta. Otaczał mnie zapach jego perfum. Zupełnie się uspokoiłam.
-Strzelaj- powiedział mi do ucha.
Sekunda. Usłyszałam huk. Otworzyłam oczy. Ujrzałam uśmiechniętego Nathana.
-Brawo! W sam środek- powiedział.
To jedno trafienie dodało mi więcej odwagi, więc nie zawahałam się przed kolejnym strzałem.
Znów ujrzałam uśmiechniętego Sykesa. Spojrzałam na tarczę do ktorej strzelałam. Po raz kolejny trafiłam w okolice środka tarczy. Nathan się uśmiechnął, przytulił mnie i wziął pistolet.
Wycelował w tarczę i strzelił. W sam środek! Gdyby poszedł do wojska, to mieliby z niego pożytek.
Jechaliśmy autem do domu i brunet powiedział:
-Poradzisz sobie w razie czego.
-Nie rozumiem- odparłam zdziwiona.
-Chodzi mi o to, że gdyby ktoś cię napadł to na pewno dasz radę uciec i...-nie dokończył.
-Zabić?- zapytałam.
Chłopak nic nie powiedział. Zapadła niezręczna cisza.
----------------------
Hejka :)
Na samym początku przepraszam, że tak długo nie było rozdziału :<
Rozdział całkiem bez sensu i wgl, mam nadzieję, że się o to nie obrazicie :)
W dodatku teraz zachorowałam i mam antybiotyk :<
No nw co jeszcze napisać. Następny rozdział będzie za 2 dni, może to Was pocieszy :3
Do next'a
Ola :)
Rozdział wspaniały <3
OdpowiedzUsuńNathan zaczyna podrywać Luc, to jest najważniejsze xD
To strzelanie na strzelnicy - przeprzeprzeeesłodkiee *.*
No jasne że się cieszymy że next za dwa dni !
Pozdrawiam ;*
No i oczywiście powrotu do zdrowia życzę;p
rozdział wcale nie jest bez sensu jest własnie idealny już nie moge się doczekac kolejnego Zycze weny i pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńJEZUUU TO JEST GENIALNE *.*
OdpowiedzUsuń