niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 14

-Poproszę paszporty pana i pańskiej koleżanki- powiedziała miła pani w kasie biletowej.
-Mojej dziewczyny- poprawił ją Nathan i uśmiechnął się do mnie, kładąc paszporty na ladę.
Odchodząc od kasy z biletami brunet chwycił mnie za rękę a ja powiedziałam przez zęby:
-Kiedyś cię za to zabije.
-Też cię kocham- odparł, uśmiechając się zalotnie i posyłając mi buziaczka.
Ścisnęłam jego dłoń i wbiłam mu w nią paznokcie.
Szliśmy w stronę bramek gdy nagle sobie przypomniałam, że Nathan zawsze ma przy sobie broń. Co by było gdyby ochroniarze ją znaleźli? Puściłam jego dłoń i zaczęłam sprawdzać kieszenie spodni chłopaka.
-Kotku, poczekaj z tym aż będziemy w Paryżu- zaśmiał się.
-Co!? Chyba cię pogięło!- zaprotestowałam.
-No to powiedz mi co robisz- odpowiedział brunet.
-Gdzie masz ten cholerny pistolet?- zapytałam i spojrzałam w jego śliczne oczy, zapominając, że nadal trzymam dłonie w kieszeniach jego spodni.
-Spokojnie, pomyślałem o tym wcześniej i zapewniam cię, że go tu nie mam- powiedział, uśmiechając się- Możesz już wyjąć ręce z moich kieszeni?- zaśmiał się.
-Ach, no tak. Przepraszam- wybąkałam i zarumieniłam się.
Wzięłam go za rękę i poszliśmy dalej.
-O matko!- krzyknęłam, puściłam Nathana i zaczęłam biec w stronę Sam'a i Kris'a.
Rzuciłam się im na szyje.
-Wy też lecicie?- spytałam uśmiechając się.
-Przecież ktoś musi pilnować ciebie i Nathana- zaśmiał się Sam.
-Między nami nic nie ma- powiedziałam surowo.
W tej chwili podszedł do nas Nathan.
-Oj, widzę, że twój telefon i słuchawki mają nowego właściciela- rzekł do Sykesa Kris i spojrzał na mnie.
-Ej, no właśnie. Lucy, kiedy je wziełaś?- zdziwił się chłopak.
-Wtedy, kiedy byłeś na mnie obrażony w drodze na lotnisko- odburknęłam.
-Znów się kłóciliście?- spytał Sam.
-Wcale się nie kłóciliśmy, po prostu pan Sykes strzela fochy co chwilę o byle co!- odparłam szybko.
-Ja strzelam fochy!? Ja!?- uniósł się chłopak.
-Tak! Gorzej niż kobieta w ciąży!- na prawdę mnie wkurzył.
-Dobra, koniec- przerwał blondyn- Kłócicie się jak małżeństwo. Możecie choć jeden dzień się nie kłócić?
Ja i Nathan spojrzeliśmy na siebie i się zmieszaliśmy.
-Przepraszam- powiedział do mnie Sykes.
-Ja ciebie też przepraszam- odparłam cicho, patrząc w jego hipnotyzujące oczy, po czym chłopak mnie przytulił.
-Dobra, koniec tych czułości- przerwał Sam, gdy wtulałam się w klatę mojego "chłopaka"- Idziemy na samolot- zarządził.
Niechętnie odsunęłam się od przystojnego bruneta. Wyczuł to i objął mnie jedną ręką, chcąc utrzymać mnie nadal koło siebie. Chyba zaczynaliśmy rozumieć się bez słów.
W końcu weszliśmy do samolotu i zajęliśmy swoje miejsca. Siedzieliśmy kolejno: Nathan, ja, Sam i Kris.
Wszystko było w porządku, tylko ja miałam zamyśloną minę. Nathan to zauważył, szturchnął mnie delikatnie w ramię i zapytał cicho:
-Co się stało, Lucy?
-Nic...-westchnęłam-...tylko zastanawiam się czy tam, w Paryżu, zacznę wreszcie normalne życie- udzieliłam mu odpowiedzi a jedna łza spłynęła po moim policzku.
Chłopak otarł ją swoją dłonią. Była taka ciepła i delikatna.
-Jakoś sobie poradzimy- uśmiechnął się.
Kochałam momenty gdy to robił. Gdy ukazywał swoje proste, białe zęby. Było mu tak do twarzy.
-Jakoś, czyli jak? Nathan, ja nie mam nic. NIC- moje oczy ponownie napełniły się łzami.
-Masz mnie- powiedział i pocałował mnie w czoło, a ja przytuliłam się do niego.
Panowała między nami cisza. Nie chciałam go puszczać. Tak było mi dobrze. Czułam jego ciepło, jego perfumy. W jego ramionach byłam bezpieczna.
-Ty się trzęsiesz z zimna!-zauważył nagle Nathan.
No tak, w samolocie nie było za ciepło. Brunet zdjął bluzę i mi ją założył.
-Dziękuję- ciepło się do niego uśmiechnęłam i nie wiem kiedy zasnęłam na jego ramieniu.
***
...
Leżę w szpitalu, koło mojego łóżka kręci się lekarz i pielęgniarka. Na korytarzu siedzi Nathan a na jego kolanach mała dziewczynka. Ja się nie ruszam. Lekarz coś zapisuje i zrezygnowany wychodzi. Chyba umarłam. Moje ciało leży bezwładnie na łóżku szpitalnym, pozbawione duszy, która stała nad swym 21-letnim wrakiem i przyglądała się ze smutkiem. Podeszła do okna wybiegającego na korytarz. Ujrzała doktora rozmawiającego z Nathanem, który trzymał na rękach dziecko. Chłopak spuścił głowę a na podłogę zaczęły kapać jego łzy. Lekarz poszedł. Brunet stanął przy oknie i przyglądał się leżącej na łóżku, martwej masie. Płakał. Położył dłonie na szybie. Moja dusza stała tuż przed nim, po drugiej stronie zimnego szkła. Także położyła dłonie na szybie. Chciała go jeszcze raz dotknąć. Jeden jedyny raz. Nathan wszedł cicho do pokoiku z dziewczynką na rękach.
-Lucy, ja wiem, że mnie słyszysz, pomimo tego, że nie żyjesz- zaczął i rozpłakał się- Ale pamietaj, że kocham Cię nad życie i nigdy nie przestanę- mówił trzymając moją dłoń, zimną, bez czucia, bez życia, i ucałował ją po czym wyszedł. Moja dusza na wszystko patrzyła, wszystko widziała, słyszała. Patrzyła na nich i płakała razem z nimi. Gdy wyszli jeszcze raz zatrzymał się przy oknie. Moja dusza krzyczała: ,,Nathan! Veronica! Ja tu jestem! Proszę usłyszcie mnie! Nathan, Veronica proszę!''. Spojrzał w głąb pokoiku, jakby się czemuś przyglądał, coś próbował wypatrzeć. Przez chwilę myślała, że usłyszał, ale on odwrócił się i ze łzami w oczach odszedł.
...
***
-Lucy! Lucy! Obudź się!- lekko szturchał mnie Nathan.
-Co? Gdzie? Co się stało?- natychmiast się poderwałam a na policzkach poczułam łzy.
-Plakałaś przez sen- powiedział cicho chłopak- Co ci się śniło?- zapytał po chwili.
-Eee...nic- zmieszałam się.
Przecież nie mogłam mu powiedzieć, że mi się przyśnił!
-Plakałaś, więc to ważne- nalegał.
-No dobrze- zgodziłam się- Byłam w szpitalu, lekarz coś notował. Ty siedziałeś na korytarzu z jakąś dziewczynką na kolanach. Ja umarłam, ale moja dusza wciąż cię wolała. Ale ty i dziewczynka odeszliście, płacząc- kolejne łzy zaczęły spływać mi po policzkach- Dziewczynka miała na imię Veronica- zakończyłam.
-Kim była?- zapytał.
-Ona...-zawahałam się- ona była naszą córką.
-Jesteś pewna?-dopytywał Nath.
-Tak. Powiedziała do ciebie: ,,Tatusiu, jak tam u mamusi?"- odpowiedziałam, patrząc w jego oczy.
Brunet uśmiechnął się a jedna łza popłynęła mu po policzku. Odwzajemniłam uśmiech a moje oczy się zaszkliły. Nathan wziął moją twarz w dłonie, postąpiłam tak samo wobec niego i na wzajem otarliśmy sobie łzy. Przez chwilę tak na siebie patrzyliśmy. Nagle chłopak zbliżył się do mnie i mnie pocałował.
Jednocześnie chciałam tego pocałunku, ale też miałam ochotę go przerwać, kochałam Nathana, choć go nienawidziłam.
Delikatnie wplotłam ręce w jego włosy.
Chciałam żeby ta chwila trwała wiecznie, ale Sam CAŁKIEM PRZYPADKOWO zakaszlał. Oderwaliśmy się od siebie lekko zawstydzeni i zmieszani.
-Lucy, z tego co wiem, to ciągle się z nim kłócisz, ale to teraz nie wyglądało na kłótnię...- powiedział do mnie.
-Eee...bo my...- jąkałam się.
-Nie tłumacz się już. Wiem, że coś do siebie czujecie- zaśmiał się.
-Wcale, że nie!- zaprzeczyłam, ale Sam i tak mi nie wierzył.
Nie rozmawiałam z Nathanem aż do przybycia na lotnisko. Byliśmy nieco zawstydzeni.
Wreszcie wylądowaliśmy.
--------------------------------
Hej :)
Rozdział znowu punktualnie :3 i jest trochę dłuższy, a przynajmniej tak mi się wydaje xD
Jak sądzicie, czy sen Luc, będzie snem proroczym? Czy może liczyć na Nathana? A może chłopak zostawi ją w Paryżu, żeby mieć jeden problem z głowy?
Pozdrawiam,
Ola :)

2 komentarze:

  1. świetny rozdział mam nadzieję że to nie był proroczy sen bo bym tego nie zniosła ... cieszę się że ten rozdział był dłuższy i mam nadzieję że będzie ich wiecej a co do nathana i lucy to mam nadzieję że nath jej nie zostawi w paryżu no ale wszystko może się zdarzyć Pozdrawiam i życzę weny
    Ps.przepraszam że tak dużo razy powtórzyłam mam nadzieję ale nie miałam pojecia czym to zastąpić XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Superowy rozdział !
    Może ten sen się spełni...? No chyba musi ! xD
    Weny kochana i czekam na nexta ;*
    Pozdrawiam
    P.S. - Przepraszam, że tak późno dodaję komentarz, ale rozumiesz, nie miałam czasu ;) xD

    OdpowiedzUsuń